Usiadłam przedwczoraj na rozgrzanym piasku, pośród tysiąca kolorowych parawanów, biegających i krzyczących dzieci, byłam wśród tysiąca ludzi którzy w ogóle nie zwracali na mnie uwagi, a ja sama czułam jakby dookoła mnie nie było nikogo. W zeszłym roku siedziałam na tej samej plaży, nie pamiętam o czym wtedy myślałam, czego się bałam, co mnie cieszyło, o kim myślałam. Ale wiem jakie myśli miałam kilka dni temu. Zdałam sobie sprawę, jak bardzo karmią mnie słowa innych, jak bardzo w nie wierzę, jak bardzo zostają we mnie zarówno te dobre jak i te złe. Jak bardzo polegam na obietnicach słownych, nie zwracając zupełnie uwagi na zachowanie drugiego człowieka, albo po prostu je usprawiedliwiając. Wybaczając każde potknięcie, czekając, rozumiejąc złe dni, nawet przymykając oko na brak chęci dyskusji, aby poznać zdanie tej drugiej strony. To spotkanie z samą sobą siedzącą na piasku, próbującą wyłuskać z otaczających dźwięków szum fal, było czymś na co czekałam od dłuższego czasu. Nawet jeśli pewne przemyślenia okazują się przykre, gorzkie.